niedziela, 2 listopada 2014

Kolejny krok naprzód

Końcówka roku z założenia powinna inspirować do podsumowań i nakreślania pełnych nadziei noworocznych postanowień. Z założenia. Dla mnie październik okazał się nieść zupełnie inny ładunek emocji i zamiast refleksji, doprowadził do nieoczekiwanych zmian.

Wróciłam do pracy, ale praca coś nie chciała wrócić do mnie. Rządowe obsuwy dorżnęły cały interes do samego spodu, zmuszając dział, a właściwie nasze szefostwo, do podarowania ludziom trzymiesięcznego urlopu. Oczywiście bezpłatnego. W rezultacie przesiedziałam jakieś dwa tygodnie w domu, upodabniając się do tych wszystkich smutnych ludzi ze skandynawskich filmów, którzy patrzą z nostalgią przez okna, a później moczą blade ciała w wannach. Wpadłam w ramiona jesiennej depresji, tracąc zapał do czegokolwiek. Wysyłałam CV, mając nadzieję, że odezwie się ktoś z kategorii „lepsza opcja”, a nie „cokolwiek, byle by było”. Po tygodniu zadzwonił telefon z propozycją. Udałam się na rozmowę bez zbędnego spięcia, traktując ją bardziej jak okazję do wyjścia z chałupy, niż szansę na znalezienie pracy. Najwyraźniej moja strategia przypadła rekruterce do gustu, bo jeszcze tego samego dnia otrzymałam pozytywne wieści. Świat znów nabrał barw, a jesień zapachniała wilgocią, mgłą i liśćmi.

Dwa dni później musiałam zerwać się o nieludzkiej porze, by o 5:00 rano pobiec na tramwaj, z tramwaju na busa prosto do Katowic, a później dalej w kierunku Bytomia na szkolenie. Od jutra walczę dalej, razem z nową koleżanką z pracy – Panną I., tancerką, pedantką, niezależną singielką, puszczającą (mimo wszystko) wodze fantazji w kierunku potencjalnego męża i gromadki dzieci. Od jutra spada mi na głowę prowadzenie całego oddziału szkoły, co wywołuje pomieszanie ekscytacji z delikatną paniką. Tak... Jutro robię kolejny krok naprzód, odbudowując w sobie nadzieję, że może to wszystko wreszcie się jakoś poukłada...